Toczy się dyskusja o nowym podatku od handlu wielkopowierzchniowego. Rzecz rozważana jest zwykle od strony ekonomiczno-finansowej. Warto jednak zwrócić uwagę, że tego rodzaju obiekty – zwane z obca hiper–, super– i innymi marketami – nie są neutralne również z punktu widzenia zagospodarowania przestrzennego miast.
Miasto w rozumieniu tradycyjnym to obszar zwartej zabudowy z przemieszanymi funkcjami mieszkalnictwa, usług, przemysłu, kultury, wypoczynku. Projektowane było na miarę człowieka poruszającego się pieszo, względnie transportem publicznym, dokonującego sprawunków możliwie blisko miejsca zamieszkania czy pracy. Hipermarket jest zupełnie innym zjawiskiem przestrzennym. To wytwór – zarzuconej już przez środowisko naukowe – urbanistyki modernistycznej. Wyobcowany z przestrzeni wielki obiekt monofunkcyjny. Te różnice mają znaczenie nie tylko ze względów estetycznych. Mają też istotne przełożenie na możliwości racjonalnego wykorzystania przestrzeni, a tym samym rachunek ekonomiczny. Pełny rachunek, to jest taki, który uwzględnia koszty zewnętrzne, ponoszone nie przez podmiot prowadzący działalność, lecz przez osoby trzecie, w tym przez społeczeństwo.
Aby lepiej zrozumieć ten problem, zobaczmy, jak zaopatrzenie ludności w dobra codziennego użytku odbywało się w mieście tradycyjnym, przed nastaniem ery hipermarketów. Otóż właściciel sklepu albo sam udawał się do składu hurtowego, albo przyjmował na miejscu dostawców danego rodzaju wyrobów. Dokonywał też wstępnego wyboru, oceny towarów, co jest trudną, a z punktu widzenia jego klienta sklepu bezcenną pracą – chroni go przed ryzykiem nabywania bubli. Dowóz dóbr do sklepu odbywał się za pomocą nielicznych pojazdów dostawczych. Czas poświęcony na to wszystko przez kupca i dostawców oraz koszty transportu były oczywiście wliczone w ceny towarów. Ponadto rozwiązanie takie minimalizowało koszty zewnętrzne. Ruch pojazdów w mieście był ograniczony, co przekładało się na lepsze warunki życia, mniejsze zapotrzebowanie na przestrzeń komunikacyjną i niższe koszty utrzymania ulic.
W modelu hipermarketu jest inaczej. Sklep wielkopowierzchniowy utrzymuje niższe ceny, ponieważ jest de facto hurtownią, w które klienci zaopatrują się bezpośrednio. Z łańcucha rynkowego opisanego wyżej znika sklepikarz oraz dostawcy. Ale nie znika ich praca. Teraz wykonuje ją każdy klient hipermarketu. Nieodpłatnie. Klient sam poświęca czas na porównywanie kilkudziesięciu artykułów jednego rodzaju i sam ponosi ryzyko nabycia wyrobu trefnego. Traci czas, pieniądze i nerwy na dojazd. Oczywiście można przyjąć, że niektórzy robią to dobrowolnie, bo po prostu lubią taki sposób spędzania czasu.
Sęk jednak w tym, że społeczeństwo – zupełnie niedobrowolnie – ponosi koszty zewnętrzne tegoż „hipermarketowego” stylu życia. Obok zakładów pracy sklepy wielkopowierzchniowe są głównym generatorem ruchu samochodów osobowych w mieście. Zatem – szacunkowo – parędziesiąt procent zużycia infrastruktury drogowej to nasze dodatkowe koszty modelu „każdy sam jedzie do hurtowni”. Stratą społeczną jest także nadmierne zajęcie przestrzeni – tak cennej w mieście – pod rozbudowę układu drogowego. Wątpliwości prawne budzi istnienie „prywatnych” skrzyżowań z sygnalizacją świetlną, które wstrzymują ruch na drodze publicznej w celu ułatwienia dostępu do – prywatnego przecież – hipermarketu. Kolejną luką w pełnym rachunku ekonomicznym są – rozbijające przestrzeń miejską – ponadnormatywne parkingi. Wielkie powierzchnie handlowe sklepów są przesłanką wyróżnienia ich jako odrębnej kategorii podmiotów rynkowych. Tymczasem także powierzchnia „darmowego” parkingu w bezpośredni sposób służy uzyskaniu przewagi konkurencyjnej nad handlem śródmiejskim.
Oczywiście powyższe ułomności rachunku ekonomicznego dotyczą nie tylko obiektów wielkich sieci handlowych. Tego rodzaju koszty społeczne generują także „rodzimi” kupcy stosujący się do wzorca „hali z dużym parkingiem na przedmieściu”. Proponowane dodatkowe opodatkowanie takiej działalności zmierzać będzie w kierunku urealnienia rachunku ekonomicznego. To zaś jest oczywistą korzyścią dla całej gospodarki. Bowiem w obecnej sytuacji jako społeczeństwo po prostu dotujemy hipermarkety.
Prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego. Były pracownik biura planistycznego w Radomiu i wykładowca akademicki w Krakowie. Naukowo zajmuje się strukturą terytorialno-administracyjną kraju, zawodowo - wsparciem regionów kryzysowych i planowaniem transportu publicznego. Zwolennik równowagi - w rozwoju, w przestrzeni, w transporcie; także w życiu. Ubolewa nad zniszczeniem polskiego krajobrazu i architektonicznym kiczem. Miłośnik cywilizacji europejskiej i wartości republikańskich. W wolnym czasie zgłębia dziedzictwo kulturowe Ziemi Radomskiej, działa w Szkole Nowej Ewangelizacji i śpiewa w kwartecie wokalnym; czasem jeździ rowerem po Alpach
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Hipermarkety – opodatkować czy dotować?
Toczy się dyskusja o nowym podatku od handlu wielkopowierzchniowego. Rzecz rozważana jest zwykle od strony ekonomiczno-finansowej. Warto jednak zwrócić uwagę, że tego rodzaju obiekty – zwane z obca hiper–, super– i innymi marketami – nie są neutralne również z punktu widzenia zagospodarowania przestrzennego miast.
Miasto w rozumieniu tradycyjnym to obszar zwartej zabudowy z przemieszanymi funkcjami mieszkalnictwa, usług, przemysłu, kultury, wypoczynku. Projektowane było na miarę człowieka poruszającego się pieszo, względnie transportem publicznym, dokonującego sprawunków możliwie blisko miejsca zamieszkania czy pracy. Hipermarket jest zupełnie innym zjawiskiem przestrzennym. To wytwór – zarzuconej już przez środowisko naukowe – urbanistyki modernistycznej. Wyobcowany z przestrzeni wielki obiekt monofunkcyjny. Te różnice mają znaczenie nie tylko ze względów estetycznych. Mają też istotne przełożenie na możliwości racjonalnego wykorzystania przestrzeni, a tym samym rachunek ekonomiczny. Pełny rachunek, to jest taki, który uwzględnia koszty zewnętrzne, ponoszone nie przez podmiot prowadzący działalność, lecz przez osoby trzecie, w tym przez społeczeństwo.
Aby lepiej zrozumieć ten problem, zobaczmy, jak zaopatrzenie ludności w dobra codziennego użytku odbywało się w mieście tradycyjnym, przed nastaniem ery hipermarketów. Otóż właściciel sklepu albo sam udawał się do składu hurtowego, albo przyjmował na miejscu dostawców danego rodzaju wyrobów. Dokonywał też wstępnego wyboru, oceny towarów, co jest trudną, a z punktu widzenia jego klienta sklepu bezcenną pracą – chroni go przed ryzykiem nabywania bubli. Dowóz dóbr do sklepu odbywał się za pomocą nielicznych pojazdów dostawczych. Czas poświęcony na to wszystko przez kupca i dostawców oraz koszty transportu były oczywiście wliczone w ceny towarów. Ponadto rozwiązanie takie minimalizowało koszty zewnętrzne. Ruch pojazdów w mieście był ograniczony, co przekładało się na lepsze warunki życia, mniejsze zapotrzebowanie na przestrzeń komunikacyjną i niższe koszty utrzymania ulic.
W modelu hipermarketu jest inaczej. Sklep wielkopowierzchniowy utrzymuje niższe ceny, ponieważ jest de facto hurtownią, w które klienci zaopatrują się bezpośrednio. Z łańcucha rynkowego opisanego wyżej znika sklepikarz oraz dostawcy. Ale nie znika ich praca. Teraz wykonuje ją każdy klient hipermarketu. Nieodpłatnie. Klient sam poświęca czas na porównywanie kilkudziesięciu artykułów jednego rodzaju i sam ponosi ryzyko nabycia wyrobu trefnego. Traci czas, pieniądze i nerwy na dojazd. Oczywiście można przyjąć, że niektórzy robią to dobrowolnie, bo po prostu lubią taki sposób spędzania czasu.
Sęk jednak w tym, że społeczeństwo – zupełnie niedobrowolnie – ponosi koszty zewnętrzne tegoż „hipermarketowego” stylu życia. Obok zakładów pracy sklepy wielkopowierzchniowe są głównym generatorem ruchu samochodów osobowych w mieście. Zatem – szacunkowo – parędziesiąt procent zużycia infrastruktury drogowej to nasze dodatkowe koszty modelu „każdy sam jedzie do hurtowni”. Stratą społeczną jest także nadmierne zajęcie przestrzeni – tak cennej w mieście – pod rozbudowę układu drogowego. Wątpliwości prawne budzi istnienie „prywatnych” skrzyżowań z sygnalizacją świetlną, które wstrzymują ruch na drodze publicznej w celu ułatwienia dostępu do – prywatnego przecież – hipermarketu. Kolejną luką w pełnym rachunku ekonomicznym są – rozbijające przestrzeń miejską – ponadnormatywne parkingi. Wielkie powierzchnie handlowe sklepów są przesłanką wyróżnienia ich jako odrębnej kategorii podmiotów rynkowych. Tymczasem także powierzchnia „darmowego” parkingu w bezpośredni sposób służy uzyskaniu przewagi konkurencyjnej nad handlem śródmiejskim.
Oczywiście powyższe ułomności rachunku ekonomicznego dotyczą nie tylko obiektów wielkich sieci handlowych. Tego rodzaju koszty społeczne generują także „rodzimi” kupcy stosujący się do wzorca „hali z dużym parkingiem na przedmieściu”. Proponowane dodatkowe opodatkowanie takiej działalności zmierzać będzie w kierunku urealnienia rachunku ekonomicznego. To zaś jest oczywistą korzyścią dla całej gospodarki. Bowiem w obecnej sytuacji jako społeczeństwo po prostu dotujemy hipermarkety.
Autor
dr Łukasz Zaborowski
Prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego. Były pracownik biura planistycznego w Radomiu i wykładowca akademicki w Krakowie. Naukowo zajmuje się strukturą terytorialno-administracyjną kraju, zawodowo - wsparciem regionów kryzysowych i planowaniem transportu publicznego. Zwolennik równowagi - w rozwoju, w przestrzeni, w transporcie; także w życiu. Ubolewa nad zniszczeniem polskiego krajobrazu i architektonicznym kiczem. Miłośnik cywilizacji europejskiej i wartości republikańskich. W wolnym czasie zgłębia dziedzictwo kulturowe Ziemi Radomskiej, działa w Szkole Nowej Ewangelizacji i śpiewa w kwartecie wokalnym; czasem jeździ rowerem po Alpach